W ten weekend spotykałam się oczywiście z osobami mi najbliższymi na amerykańskiej ziemi ;)
Sobota była dość fikuśna, gdyż z samego rana jeszcze przed wyjściem sprawdzając pogodę w iphonie - deszcz... ehh patrzę przez okno...hmm jakoś nie widzę deszczu, tylko upał i wielkie słońce :) jak zawsze przezornie wystawiłam parasol na stół, żeby o nim nie zapomnieć.... oczywiście zapomniałam ;) ehh no cóż, już za późno, żeby się cofnąć...:)
Spotkałam się z koleżanką M., której znajomi z Polski przylecieli na parę dni pozwiedzać NYC, więc grupką ruszyliśmy na podbój NYC :)... ciepło było jak nic, więc grzechem byłoby nie podziwiać "obudzonego" już z zimowego snu ...? ;)
Central Park"u" ;)
Po tak przyjemnym spacerze, postanowiliśmy wybrać się na drugą stronę, czyli river side... i tutaj w ciągu dosłownie paru minut, nagle... "mały" deszczyk, po którym byłam/(liśmy) caluteńka mokra :D
Oczywiście się nie poddałam, chociaż miałam zamiar zakończyć na tym moje sobotnie zwiedzanie, ale jednak atmosfera była taka, że aż szkoda mi było :)
I dobrze, bo w odpowiedniej porze załapaliśmy się do muzeum sztuki współczesnej -
The Guggenheim Museums and Foundation - i zamiast dwudziestu paru dolarów, zapłaciliśmy po 1 $ :)
Potem dłuugi spacerek na Times Square z 86 st na 42 st ;p, gdzie rozkoszowaliśmy się kawałkami pizzy za 1$ ;p;p
Potem do domku i spać, bo rano next trip :)
W niedziele spotkałam się z O., znacie ją bardzo dobrze z blogu, razem też spędzałyśmy Wielkanoc ;) - jakby to określić? - dzieli nas wszystko - pokolenie, zainteresowania - ale przemawiamy jedną duszą ;);) :*:* - to odpowiedź na Twoje pytanie ;);)
Z racji tego, że pogoda miała być i faktycznie była ładna, stwierdziłyśmy, że jedziemy na Coney Island, poleniuchować, poplażować, i poczuć dreszczyk emocji...;)
Pierwszym naszym punktem był rollercoaster... ja już obeznana w tego typu zabawkach bałam się jak nie wiem, kiedy to wyczytałam, że był on zbudowany w 1927 r!!! i z bliska wygladał, jakby miał się zakaz rozpaść :D "Pani" O. był to debiut i kiedy to powoli wjeżdżaliśmy kolejką w górę usłyszałam słodkie "Oo zaraz powinno być widać Manhattan" :D i nagle jak zaczęliśmy zjeżdżać w dół...krzyk, oczywiście mój bo O. wtuliła się do mnie jak do mamuni ;p;p - rewelacyjna adrenalina - ach uwielbiam to :D hehe
Potem już tylko hang out na plaży... piasek pod stopami, lekki wiaterek od oceanu, latające helikoptery, słoneczko...cudownie... :)
i nasze nie zamykające się buzie ;p;p
Na koniec udałyśmy się do Bryant Parku, gdzie sączyłyśmy nasze "uzależnienie" - tak a propos naszej diety :D:D:D
Thank you all :*:*:*
'dzieli nas pokolenie' - zabrzmiało jakby to było 20, a nie pięć lat różnicy :)))
OdpowiedzUsuńnadal przeżywam ten rollercoaster!!!
Sześć lat ;);) hehe
UsuńCentral Park jest tak niesamowity jak w filmach? ;)
OdpowiedzUsuńoj jest...:)
OdpowiedzUsuńHej:)) A nie wiesz czy w LOCIE mozna zabrac jeszcze torebke oprocz podreecznego??
OdpowiedzUsuńświetny post
OdpowiedzUsuńi bardzo fajny blog będę tutaj zaglądała
pozdrawiam i zapraszam do mnie